Niemieckie dzieci goszczone przez gminę nie pochorowały się wskutek zatrucia pokarmowego – stwierdził powiatowy inspektorat sanitarny. – Badania laboratoryjne dobiegły końca. Wykluczono czynniki bakteryjne. Najprawdopodobniej przyczyną zachorowań był niezidentyfikowany (niedający się wyhodować) wirus z grupy norowirusów – poinformował we wtorek „Nad Wisłą” szef piaseczyńskiego sanepidu Henryk Mędykowski.
Reprezentacja Denzlingen – 21 uczniów i pięcioro opiekunów – przyjechała do Konstancina-Jeziorny, bo oba miasta mają umowę partnerską. 13- i 14-latki z Niemiec miały integrować się z polskimi rówieśnikami głównie poprzez sport.
Szesnastka do szpitala
Drugiego dnia pobytu – w piątek – po popołudniowych zawodach pływackich w Centrum Kompleksowej Rehabilitacji część gości zaczęła się źle czuć. W szkole nr 2, gdzie zaplanowano kolację, dolegliwości się nasiliły: Niemcy wymiotowali i mieli biegunkę. Około godz. 19.00 wezwano pogotowie.
– Na miejsce przyjechało dziewięć karetek – mówi Aleksander Hepner, ratownik medyczny z firmy Falck Medycyna, która wysłała większość ambulansów. Do szpitali trafiło 14 dzieci i dwójka opiekunów. Ogólnopolskie media zaczęły informować o „zbiorowym zatruciu”.
Pierwsi chorzy wrócili do Konstancina-Jeziorny już w nocy: cztery osoby opuściły izbę przyjęć szpitala w Piasecznie. Jak powiedziała nam dyrektor PR tej placówki Ewa Pogodzińska, pacjentów przebadano, podano im leki i przekazano zalecenia lekarskie. Pozostałe szpitale hospitalizowały chorych. Warszawski (przy ul. Kopernika) wypisał pacjentów w sobotę po południu, grójecki w niedzielę, a ten w Grodzisku Mazowieckim – w poniedziałek. żadna z tych trzech placówek nie udzieliła nam informacji o stanie zdrowia uczniów.
Dlaczego pochorowali się tylko zagraniczni goście? Przecież w ich towarzystwie przebywała grupa z Konstancina-Jeziorny. – Nie zaraziła się także część grupy niemieckiej – zauważa Henryk Mędykowski. – Chorzy mogli się zarazić w trakcie wspólnej, kilkunastogodzinnej podróży do Polski – twierdzi.
Polacy i Niemcy posiłki jedli razem, na stołówce w „Dwójce”. Wyjątkiem były śniadania – w czwartek i piątek przybysze z Denzlingen spożywali je sami w miejscu zakwaterowania: w pensjonacie Stańczyk. Co ciekawe, po ataku choroby organizatorzy wizyty zdecydowali, że niemieckie dzieci będą żywione wyłącznie w szkole. Taka była wytyczna sanepidu.
– Zalecono to profilaktycznie, w ramach schematu działań przeciwepidemicznych.
żywienie w stołówce szkolnej uznano za bezpieczne, ze względu na brak zachorowań wśród dzieci polskich w trakcie wizyty i przed nią – tłumaczy powiatowy inspektor sanitarny. I dodaje, iż „analiza potraw z pensjonatu Stańczyk nie wskazuje na to, że mogły być one źródłem objawów chorobowych”.
Jak przyznaje Henryk Mędykowski, sanepid nie badał żadnych próbek żywności, a tylko materiał pobrany od dzieci. – Próbki żywności zostały jednak zabezpieczone, na wypadek, gdyby zaszła potrzeba ich przebadania – stwierdza inspektor.
Chciałbym tu wrócić
Po piątkowych wydarzeniach sobotnie zawody i dyskotekę odwołano. W niedzielę nastolatki z Denzlingen m.in. gościły w polskich domach. – Konstancińskie rodziny zaprezentowały piękną postawę. Przyjęły niemieckich uczniów, chociaż informowaliśmy o infekcji wirusowej – podkreśla Wojciech Guszkowski, wicedyrektor szkoły nr 2, która była jednym ze współorganizatorów międzynarodowej wymiany.
W poniedziałek, po wycieczce do Warszawy, w „Dwójce” odbyła się kameralna uroczystość: najlepsi w poszczególnych konkurencjach sportowych dostali medale. Niemieckie dzieci nie wyglądały, jakby im coś dolegało. – Czuję się dużo lepiej – zapewniał „Nad Wisłą” 14-letni Marius. – Było u was bardzo fajnie, chciałbym przyjechać jeszcze raz – przekonywał.
Opiekunowie z Denzlingen dziękowali gospodarzom za „gościnność”, „serdeczność” i za to, że opiekowali się niemieckimi dziećmi „jak własnymi”. Mieli na myśli m.in. fakt, iż gmina oddelegowała do szpitali swoich nauczycieli mówiących po niemiecku.
– Zrobiliśmy wszystko, aby ulżyć chorym i zapewnić im pełną opiekę – mówił w rozmowie z „Nad Wisłą” burmistrz Kazimierz Jańczuk. Zagranicznym uczniom oznajmił, że jest mu z powodu zachorowań „bardzo przykro”. Jak zapowiedział, w przyszłym roku odbędzie się rewizyta.
Niektórzy z naszych rozmówców uważają, że sprawę choroby wyolbrzymiono. – Karetek przyjechało w rzeczywistości ze 12, ratowników medycznych naliczyłem ze 40. Jakby w szkolnej piwnicy więził dzieci Osama bin Laden – mówi mieszkaniec, który w piątkowy wieczór był w szkole.
– Bardzo szybko powiedziano nam, że to wirus, ale media, także niemieckie, powtarzały komunikat o zatruciu i zrobiła się sensacja – ubolewał w rozmowie z „Nad Wisłą” opiekun zagranicznej grupy Hans Reidl.
ROBERT KORCZAK
http://nadwisla.pl/index.php?pokaz=tekst&id=2154