To ja opiszę swoją przygodę z kościołem na Słowiczej jakieś 10 lat temu (taki mały budynek najpierw stał)
W dzień Wigilii - wiadomo to dzień cudów, dobroci, przyjaźni itp. itd. okazało się, że nikt z nas nie nabył opłatka, rodzina umówiona a tego co najważniejsze nie ma. I gdzie iść jak wszystko już zamknięte, wiadomo do kościoła tam zawsze mają opłatki. Godzina nie była późna - kole 18-19 idę bo mam blisko na Słowiczą.
Pukam i dzwonię do zachrystii - otwiera ksiądz,
ja: niech będzie pochwalony, przyszłam z dobrym słowem, życzeniami i z prośbą o opłatek.
A ksiądz jak nie ryknie: to do świąt jeszcze nie przygotowani?!, opłatek w ostatniej chwili?!
Ja: że tego, sianko już jest, wszystko przyszykowane tylko opłatek położyć, goście zaraz przyjdą
ksiądz: ja tu nie mam czasu!, ja: zapłacę, znaczy się dam na tacę!, trzask drzwiami przed nosem...
zostałam zdumiona i zszokowana, wracając pomyślałam, że się nad chlebem pomodlimy i podzielimy ale uratowała nas ś.p. babcia, która dostała od księdza co chodził "po kolędzie czyli przed"
i jaki morał z tego, nie chodzę co niedziela do kościoła, wolę się do Boga modlić a nie do tacy.