Nadchodzi epoka lokalnych liderów
Przewietrzenie i zmiana potrzebne są w wielu urzędach - uważa prof. Andrzej K. Piasecki z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
W tym roku czekają nas wybory samorządowe. Kto okaże się największym zwycięzcą?
Andrzej K. Piasecki, kierownik Katedry Samorządu Terytorialnego i Wspólnot Lokalnych w Instytucie Politologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie: Dla partii politycznych będzie to najważniejszy test przed przyszłorocznymi wyborami do parlamentu i wyborami prezydenckim. Platforma Obywatelska teraz rządzi we wszystkich województwach.
Nie sądzę, by ta sytuacja się utrzymała. Szczególnie w tradycyjnych bastionach Prawa i Sprawiedliwości, takich jak Podkarpacie. Szczerze wątpię, by udało się zniechęcić elektorat prawicowy do uczestnictwa w wyborach lokalnych. Poza tym dla dużych partii problemem mogą być nowe podmioty polityczne, których nie było w trakcie poprzednich wyborów. Lokalnie silne może być ugrupowanie Jarosława Gowina. Chociaż jest też ciemna strona takiego kalendarza wyborczego.
Jaka?
- Część kandydatów będzie chciała zapewnić sobie spokój. W tym roku wystartują w wyborach samorządowych, a w przyszłym roku spróbują swoich szans w wyborach parlamentarnych. Nawet jeśli im się w tych drugich nie uda, to zawsze mają pewne stanowisko po tych pierwszych.
Wątpię, by wyborcy byli szczęśliwi, wiedząc, że wybierają radnego czy prezydenta na rok. Dlatego byłoby dobrze, żeby od razu deklarowali się, czy zamierzają startować w kolejnym roku.
Spora część samorządów ma bardzo ambitne budżety na ten rok. Myśli pan, że to już są budżety wyborcze?
- Oczywiście, że tak. Taki jest urok demokracji. Nie mam nic przeciwko temu, że przed wyborami obywatele dostaną nowe chodniki, ulice czy odnowione skwery. Od lat lokalni włodarze tak planują wydatki, by skończyć je w roku wyborczym. Jednak ważniejsza jest odpowiedź inne pytanie: co lokalni politycy planują na czas powyborczy. I tutaj pojawia się bardzo ważna rola mediów. Przy oddawaniu kolejnych obiektów dziennikarze powinni pytać, co będzie za rok. I z jakich środków te obiekty będą utrzymywane.
To, czego możemy się spodziewać po zbliżającej się kampanii?
- Z pewnością nie fajerwerków. Myślę, że nie będzie zbyt atrakcyjna dla postronnych obserwatorów. Partie nie będą skłonne do przeznaczania dużych środków na kampanie lokalnych działaczy. Raczej będą chciały oszczędzać środki na wybory parlamentarne i prezydenckie. Spodziewam się, że będzie to raczej kampania negatywna.
Moim zdaniem zdarzać się będą kandydaci o podobnych nazwiskach. W ten sposób wprowadza się ludzi w błąd. Nowa większościowa ordynacja sprzyja takiej sytuacji. Jeśli mamy jednego silnego kandydata, to tak naprawdę jedno co może zrobić konkurencja, to tak zwane rozwadnianie elektoratu.
Na czym ono polega?
- Jeśli z jakiejś listy kandyduje lekarz, to konkurencja namówi innego lekarza do kandydowania. Albo wystawi kandydata o podobnym nazwisku. Wszystko po to, aby przechwycić chociaż część elektoratu. Proszę nie zapominać, że w małych okręgach często decydują pojedyncze głosy.
W wyborach samorządowych tradycyjnie najciekawsze są bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Czy są włodarze, którzy o zwycięstwo nie muszą się martwić?
- W Krakowie Jacek Majchrowski może praktycznie liczyć już reelekcje. W Rzeszowie urzędujący prezydent Tadeusz Ferenc również jest pewniakiem. Oczywiście, jeśli obaj zdecydują się na kandydowanie. W miastach sytuacja jest bardzo stabilna. Może coś się zmieni w Łodzi: tam Hanna Zdanowska może mieść problemy.
Moim zdaniem w mniejszych miastach około 70 proc. burmistrzów i prezydentów utrzyma swoje stanowisko. W większych myślę, że będzie to nawet 80 proc.
A walka o Warszawę? Czego możemy się spodziewać?
- Nie będzie niespodzianek. Spodziewam się, że władze w dalszym ciągu fory będzie miała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Tyle że trudno będzie jej wygrać tak jak przed czterema laty, już w pierwszej turze.
Referendum pomogło czy zaszkodziło?
- Doświadczenia z kampanii referendalnej raczej pomogą szeroko pojętej opozycji. W końcu 90 proc. głosujących jesienią chciało odwołania pani prezydent. Jeśli i tym razem mobilizacja przeciwników PO będzie równie duża, to w nadchodzących wyborach pani Gronkiewicz będzie miała kłopoty.
A może kampania się już gdzieś zaczęła?
- Niektórzy uważają, że następna kampania zaczyna się już w dniu wyborów. Jednak w samorządach kampania trwa tak naprawdę ostatnie cztery tygodnie przed głosowaniem. To wynika z ordynacji i z dotychczasowej praktyki. W skali kraju Platforma Obywatelska może coś zaproponować prezydentom miast, którzy są poza PO - może będą chcieli przyciągnąć Rafała Dutkiewicza, prezydenta Wrocławia, może także Ryszarda Grobelnego z Poznania. Wydaje się, że w niektórych miastach PO nie wystawi kontrkandydatów przeciwko popularnym prezydentom.
Dlaczego?
- Porażka tych kandydatów byłaby pewnym uszczerbkiem na wizerunku. Z kolei stworzenie przedwyborczej koalicji z urzędującymi prezydentami spoza PO dałoby szanse nie tylko na wyjście z twarzą z tych wyborów, ale również pokazałoby proces poszerzania możliwości koalicyjnych Platformy.
Czym jeszcze jesienne głosowania będą różniły się od poprzednich wyborów?
- Najważniejsze, że wybory odbędą się już według nowej ordynacji wyborczej, z okręgami jednomandatowymi. Ubiegać się o mandat radnego w gminie będzie mógł każdy mieszkaniec posiadający bierne prawo wyborcze. Jednak zwycięzca może być tylko jeden. Na przykład, jeśli miasto zostanie podzielone na 21 okręgów wyborczych, to zostanie wyłonionych 21 radnych. Wcześniej w takich miastach było kilka okręgów wyborczych.
Wpłynie to znacząco na kampanię?
- Zdecydowanie tak. Proszę sobie wyobrazić, że do tej pory kandydat musiał przeprowadzić kampanię wyborczą w połowie miasta - tam, gdzie mieszkają potencjalni wyborcy. Jej skala musiała być dużo większa. Więcej ulotek, plakatów, wolontariuszy potrzebnych do prowadzenia działań. Teraz taka kampania będzie mogła być przeprowadzona jedynie na kilku ulicach. Im mniejszy będzie okręg, tym łatwiej będzie można przeprowadzić kampanię. Polska powiatowa kreuje polski lokalizm.
To w takim wypadku, czy spodziewa się pan wysypu kandydatów? W tej chwili kandyduje od 200 do 300 tysięcy osób.
- Jak najbardziej. Pytanie brzmi, o ile będzie ich więcej niż wcześniej. W końcu o wiele łatwiej będzie kandydować. Progi rejestracyjne dla kandydatów (podpisy, założenie komitetu) nie są trudne. Wobec tego można spodziewać się większej liczby kandydatów. Może wielkiej burzy nie będzie, ale z pewnością pojawi się więcej nowych twarzy.
Z drugiej strony, może się skończyć tak, jak w przypadku jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do senatu. Okazało się, że mandaty podzieliły między siebie największe partie. Trzeba pamiętać, że to już przeważnie nie będą kampanie siermiężne - z lat 90. Jak ktoś chce wygrać, to musi mieć pieniądze i odpowiednio przygotowaną strategię wyborczą. Bez takich środków trudno mówić o jakiejkolwiek szansie na zwycięstwo.
Na ile taka sytuacja wzmocni rolę komitetów lokalnych?
- Ogromnie. To będzie przede wszystkim ich czas. Wynika to z kilku powodów. Po pierwsze, jak już mówiłem, zmieniła się ordynacja wyborcza, która będzie promowała lokalnych liderów. Do tej pory trzeba było wstępować do partii, po drugie partie będą nie będą skłonne do przeznaczania poważnych środków na kampanie. Dzięki czemu łatwiej będą mogły się wybić lokalni liderzy.
Ale w dalszym ciągu możemy mieć sytuacje, kiedy cześć włodarzy rządzi po trzy czy cztery kadencje.
- Faktycznie to jest duży problem. Wciąż mamy ogromną przewidywalność wyborów, ponieważ w wielu miastach będą kandydować dotychczasowi prezydenci i burmistrzowie. Taka sytuacja nie sprzyja demokracji. Jeśli ktoś jest prezydentem przez 10 lat albo 15 lat, to przeważnie mamy do czynienia ze skostniałym układem.
Spokojnie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację, kiedy wielu znakomitych prezydentów, czy burmistrzów, mogłoby się realizować poza samorządem. W pewnych obszarach wprowadza się kadencyjność. I tam się to sprawdza. Zatem dlaczego nie w wyborach samorządowych? Po pewnym czasie powinna pojawić się „świeża krew".
Dlaczego?
- Przewietrzenie i zmiana potrzebna jest wielu urzędach. Niech nikt mi nie mówi, że będzie to kolejna kreatywna kadencja. Jakiś czas temu przeprowadzałem badania na temat dalszych losów osób, które przegrały wybory. Wie pan, co się z nimi dzieje? W większości ich potencjał nie jest wykorzystany przez lokalną wspólnotę. Kandydat, który wybory przegra, nie działał dalej na rzecz społeczności. Nie znajdziemy go w żadnej organizacji pozarządowej. Trwa tak tylko od wyborów do wyborów.
Mamy ogromną przepaść między ludźmi, którzy mają władzę i tymi, którzy jej nie mają. Tworzy się kasta, która jest u władzy i jest uprzywilejowana - taka lokalna elita. Z drugiej strony są ci, którzy władzy nie mają i bardzo trudno jest im ją zdobyć. W Polsce pomiędzy byciem rządzonym, a byciem u władzy nie ma niczego pośredniego. W Szwecji jest na przykład stanowisko zastępcy radnego. Taka osoba wcale nie pobiera diety, ale obserwuje, jak prowadzi się działalność publiczną - i zdobywa doświadczenie. Ci ludzie pracują społecznie dla lokalnej społeczności. U nas, niestety, na razie tak nie jest.
http://www.portalsamorzadowy.pl/polityk ... 56557.html