Moderator: GTW
Kucyk pisze:Jako, że nie samym chlebem żyje człowiek, jak również w myśl zasady wziętej z filmu „Sprawy damsko – męskie”: >>Zakąszaj, bo nie wstaniesz!<<, zapodam teraz przepis na podstawową zagrychę dla całej rodziny, którą można stosować zarówno na spotkaniach w domu, jak i w plenerze. Mianowicie dziś zrobimy smalec do chleba a la Kucyk. Smarowidło smakowite i oko cieszące wyglądem swoim, czyli coś dla ciała i dla ducha.
1. Za pomocą linki hamulcowej łapiemy średnio wyrośniętego psa.
2. Podcinamy gardziołko bagnetem.... ups! Admin zwraca mi uwagę, że to chyba przepis nie na to forum, zatem już daję właściwy.
Od razu zaznaczam, że ilości podanych składników są orientacyjne i można je dowolnie, wedle upodobań zmieniać . Przepis jest łatwy w wykonaniu i przy odrobinie staranności nie da się go spieprzyć.
Potrzeba:
- 1kg twardej słoniny,
- dwie duże cebule,
- dwa kwaśne jabłka,
- pół główki czosnku,
- wegeta, pieprz, majeranek, inne zioła, jakie chcemy
- ostry jak brzytwa nóż,
- głęboka patelnia i garnek,
- łyżka cedzakowa,
- 500ml wódeczki, a jeszcze lepiej bimberku,
- kieliszek,
- fajna koleżanka.
Co do słoniny, to sprawa najważniejsza: kupujemy słoninę WY£ĄCZNIE twardą, białą, lub lekko różową. Nie może to być taki żółtawy łój, czy miękka słoninka z młodego świnioryja. Najłatwiej taką grubą, twardą słoninę dostać na targu bądź w sklepie przy masarni. To jakość słoniny decyduje w 99% o produkcie finalnym, którym ma być delikatny, aromatyczny, przepełniony chrupiącymi skwareczkami smalczyk. Jeśli sprzedawczyni w sklepiku osiedlowym mimo wszystko wciśnie nam kiepską, miękką słoninę, to nie rozpaczajmy, ale dobrze zapamiętajmy adres owego sklepu. Za kilka miesięcy, gdy tylko spadną ceny paliw na rynku, zhajcujemy tę parszywą budę wraz z plugawą sprzedawczynią w środku.
Cebula to podstawa, nie żałujmy jej. Tylko nie próbujmy stosować czerwonej, bo ona jakoś się dziwnie wysmaża na fioletowo.
Jabłka powinny być kwaśne i aromatyczne. Mogą być odmiany Gloster, Boskop, Reneta. Ale najlepsze są jesienne, niedojrzałe psiary buchnięte z drzewa u sąsiada.
Uwaga! Nóż należy naprawdę dobrze naostrzyć, bo inaczej nieźle się trzeba będzie nahetać.
Jak powiedzieliśmy, celem naszym jest uzyskanie delicji z chrupiącymi skwarkami, więc trzeba się przyłożyć, w końcu robimy to sami dla siebie ku radości i uznaniu przyjaciół i znajomych. Więc do dzieła:
Słoninę kroimy na równe plasterki o grubości 5mm, plasterki kroimy dalej w paseczki 5mm, zaś owe paseczki na kawałeczki 5mm. Otrzymujemy zatem 5-cio milimetrowe kosteczki. I tu tez tkwi sekret, bo większe skwary będą nie tak smaczne i chrupiące, a jak ktoś puści słoninę przez maszynkę, to otrzyma masę słoninową, która jest mało medialna. Pamiętajmy, że mamy wyprodukować cudo!
A propos, to po pokrojeniu słoninki wypijamy 2X50gr, gdyż należy nam się.
Teraz ważna rzecz i największy sekret dobrego smalczyku: Topienie słoniny musi przebiegać powoli i w niskiej temperaturze, więc jeśli topić będziemy na kuchni gazowej to trzeba zaopatrzyć się w taką płytkę, co się na palniku kładzie, aby grzanie równe było. Najwłaściwsze do topienia smalcu są kuchnie elektryczne z regulacja, bądź węglowe. Słoninę umieszczamy na głębokiej patelni i wstawiamy na mały ogień. Topienie będzie trwało ok. godziny i tylko wtedy uzyskamy delikatne skwareczki.
Gdy skwarki się topią my spożywamy kolejne 2X50gr i idziemy podspamować trochę forum powiatu piaseczyńskiego. W tym czasie fajna koleżanka kroi cebulę i obrane jabłka w kostkę, oraz obiera i sieka czosnek mieszając topiące się skwarki do czasu do czasu. Gdy już skwarki puszczą tłuszcz, to koleżanka dodaje czosnek, co zredukuje przykry zapach buchający z patelni (wszak to jest fragment ciała świni). Temperaturę należy utrzymywać tak, aby skwarki nie przybrały barwy brązowej, bo wtedy wszystko zepsuliśmy. Pod koniec wytapiania (piszę z naciskiem wytapiania, a nie smażenia) skwareczki wypływają na wierzch. Jeszcze trochę czasu grzejemy co jakiś czas próbując, czy już są wystarczająco chrupiące. Dobrze wytopione powinny mieć barwę kremową, wielkość 3mm i pękać po przyciśnięciu językiem do podniebienia, jednak nie powinny być gumowate ani twarde. Skwarki odławiamy łyżką cedzakową i wsypujemy do garnka (najlepiej kamionkowego), zaś do gorącego smalcu wrzucamy jabłka. Teraz można zwiększyć nieco ogień, pozbyć się tej płytki z palnika i zapodać 2X50gr. Jabłka smażymy jak frytki, tzn. aż wypłyną na wierzch. Po wypłynięciu jabłkofrytki wyławiamy i wsypujemy do skwarek. Teraz do gorącego smalcu wędruje cebula, a do naszych gardeł 2X50gr. W czasie gdy cebulka się smaży molestujemy fajną koleżankę bacząc jednak, aby mieszała czasem zawartość patelni. Cebulka jest gotowa, gdy osiągnie barwę złotobrązową, wtedy przerywamy zabawę z koleżanką i całość wlewamy do garnka ze skwarkami i jabłkami. Teraz pora wszystko doprawić. Całość mieszamy i solimy wegetą, sypiemy mnóstwo pieprzu i majeranku, można dać ziół prowansalskich, czy innych, co się komu podoba. Całość wstawiamy do chłodu mieszając co jakiś czas, aby konsystencja i rozłożenie przypraw były jednolite. Jeśli zawartość zacznie krzepnąć, to mieszanie kończymy, dokańczamy również resztkę z butli i zabawę z koleżanką, gdyż należy nam się to za cały wysiłek.
Teraz pozostaje nam upiec chleb domowy, utoczyć z gąsiora i zaprosić fajną koleżankę, lub przyjaciół na degustację, w trakcie której na pewno nie zabraknie westchnień i okrzyków radości, czego wszystkim czytającym serdecznie życzy Kucyk.
Pozdrawiam!
Wróć do Kulinarne szaleństwa mieszkańców
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości