Coś na zagrychę, czyli dania według Kucyka

Podforum dla osób, które uwielbiają gotować lub jeść coś pysznego! To miejsce dla tych, którzy chcą się podzielić z innymi swoimi przepisami kulinarnymi oraz pomysłami na przepyszne dania. Uwielbiasz dobrą kuchnię? To miejsce dla Ciebie!

Moderator: GTW

Postautor: Kucyk » wt gru 13, 2011 9:46 pm

Dziś z cyklu "Z ziemi wolskiej do Polski" dziwna potrawa o której można powiedzieć to samo co o podanym cytacie: - O co qrr... chodzi?
święta (dla niektórych Boże Narodzenie, dla innych Chanuka) nadchodzą, czas coś namieszać zatem.
Proponuję z tej okazji potrawę polsko-chińską.

Pierożki 4 i pół smaku.

Kapusta kiszona wędruje do gara zalana wrzątalem w towarzystwie liścia laurowego, ziela angielskiego i dużej ilości kminku. Niech się ze dwie godziny pogotuje do miękkości.
Boczek na patelni się na skwarki przetwarza, potem na tym tłuszczu moc cebuli się zrumieni.
Grzyb mun się parzy.

A teraz o sosie sojowym i Agnieszce.
Dziś Aga wpadła na genialny pomysł: napijmy się wieczorem piwa! - to tak dla odmiany jakby ktoś nie wiedział. Po czwartej butelce wpadła na jeszcze genialniejszy pomysł: Skoro sos sojowy zwykły jest za słony, zaś słodki jest za słodki to... należy zrobić mieszankę!
Okazało się że słodkie ciemne sosy: Heatly Boy Brand i Kaki Tiga pomieszane z ciemnym "solonezem" z Oszą firmy Woh Hup w proporcji 3:1 dają... dokładnie to, co trzeba, czyli mocny w smaku a jednocześnie nie wykręcający shit identyczny z opisywanym już przemysłowym firmy KIKOMAN.

No tośmy pogadali sobie o sosie i Hansie Klossie, a składniki już się zrobiły.
Kapustkę, po odsączeniu i wyjęciu kulek przypraw i liści laurowych, siekamy drobno i przesmażamy na smalczyku z boczku do odparowania pozostałej cieczy. Grzybiory również drobno siekamy. Całość: kapuchę, mun i wysmażone skawary z ceblą łączymy i dodajemy solidnie grubo zmielonego pieprzu oraz, stopniowo, sos sojowy do uzyskania stabilnego smaku. Farszem wypełniamy pierożki.

Co to za goowno!? zakrzyknie zapewne [you].
Otóż to pierożki wędrujące z ziemi wolskiej do Polski przez Chiny w trzy godziny. A dalej nocą przez kichy do sedesowej michy. Coś takiego co łączy narody i powoduje wzwody: cztery smaki: kwaśna kapusta, słodki sos sojowy, jednocześnie słoność boczku i ostrość pieprzu. I jeszcze na zamotanie taki negatyw: zazwyczaj chrupiące skwarki widuje się na pierożkach - tutaj są w środku.

A skąd w nazwie 4 i pół? No bo można pod to walnąć pół.

Obrazek

No to smacznego, choć siusor Wam do tego! :wink:
Obrazek
Z założenia co drugie słowo to: dziękuję, proszę, przepraszam - z tytułu oszczędności czasu i na rzecz "konkretyzacji" części z nich nie będę pisał, co nie zmienia faktu, że są w domyśle.
Awatar użytkownika
Kucyk
 
Posty: 1481
Rejestracja: pt maja 15, 2009 9:06 pm
Lokalizacja: Z wąskiego toru

Postautor: stentonik » wt gru 13, 2011 10:07 pm

Awatar użytkownika
stentonik
 
Posty: 4102
Rejestracja: pn wrz 10, 2007 7:57 pm
Lokalizacja: Kradziejów;)

Postautor: wdolinski » wt gru 13, 2011 10:26 pm

Kucyk pisze:Co to za goowno!? zakrzyknie zapewne woytazo.



Mistrz patelni nie ma tym razem racji! Należę do typu ludzi, którzy szybciej abonament RTV zaczną płacić niż sami sobie coś przygotują do jedzenia i patrząc na zdjęcie poleciała mi ślina. Przepis napisany w moim stylu! Gratuluję !
Czuć się lokalnym patriotą to powód do dumy.
wdolinski
 
Posty: 1195
Rejestracja: pt lis 26, 2010 12:47 pm
Lokalizacja: Chyliczki

Postautor: stentonik » wt gru 13, 2011 10:32 pm

Hhehehe
Awatar użytkownika
stentonik
 
Posty: 4102
Rejestracja: pn wrz 10, 2007 7:57 pm
Lokalizacja: Kradziejów;)

Postautor: Kucyk » wt gru 13, 2011 10:41 pm

Hehehe - dał się zrobić! :piwko:
Obrazek
Z założenia co drugie słowo to: dziękuję, proszę, przepraszam - z tytułu oszczędności czasu i na rzecz "konkretyzacji" części z nich nie będę pisał, co nie zmienia faktu, że są w domyśle.
Awatar użytkownika
Kucyk
 
Posty: 1481
Rejestracja: pt maja 15, 2009 9:06 pm
Lokalizacja: Z wąskiego toru

Postautor: wdolinski » wt gru 13, 2011 10:49 pm

Wiedziałem o tym numerze z automatu ale świerzbią mnie paluszki i z braku ulubionych tematów podczepiłem się pod kulinaria.
wdolinski
 
Posty: 1195
Rejestracja: pt lis 26, 2010 12:47 pm
Lokalizacja: Chyliczki

Postautor: sanchez » wt gru 13, 2011 10:55 pm

Co do samych pierogów ... to u mnie ruskie są na pierwszym miejscu, więc żadne cudo nie jest w stanie pobić tradycji :) Samo zaś wspomnienie grzybów mun, wyzwoliło silną chęć zrobienia sajgonek w zaciszu domowym i chyba w ten deseń pójdę niebawem, bo silnie ślinotoku dostaję na wspomnienie smaku. Jest trochę paprania, ale potem radość jedzenia chrupiących sajgonek z pikantnym sosem chilli wynagradza wszystko :)

Jeszcze jedno. W którymś z przepisów wyczytałem, że do zagęszczania uzywałeś mąki ziemniaczanej (chyba przy chinolu). Polecam kupno skrobi kukurydzianej ... (tylko NIE MĄKI KUKURYDZIANEJ, a SKROBII) - np. w Almie. Idealny sosik powstaje wówczas - jak u chinola. Tylko oczywiście ten sos nie moze być za słony, więc z opisaną przez Ciebie mieszanką będe musiał spróbować ... ostatnio jestem pod silnym wpływem "szybkiej", domowej chinszczyzny.

A dziś na szybciorka, zrobiłem burito, wg Twojego przepisu. Nie kulawe - choć przyznaję, że wzbogaciłem mieszanką słodkich i pikantnych papryk, w celu zaostrzenia smaku :)
Awatar użytkownika
sanchez
 
Posty: 673
Rejestracja: pt cze 22, 2007 2:53 pm

Postautor: Kucyk » wt gru 27, 2011 10:09 pm

Minął szabas zatem można podać przepis:

Jak wiadomo żydzi bezkarnie zabili Chrystusa, więc trzeba przelać krew. Tym razem zapojka:

Barszcz czerwony wigilijny

Szlag mnie trafia jak ludzie idą na łatwiznę serwując na satanistyczną ucztę wigilijną shit z lane kartona "Krakus". Argumentem ma być fakt, że podobno prawdziwy barszcz jest drogi i trudno go zrobić. Goooowno prawda! Ta najszlachetniejsza - po consommé - zupa do picia (nie jedzenia!) jest łatwiejsza do zrobienia od rosołu i na dodatek tania jak barszcz. Nie wymaga żadnych umiejętności kulinarnych, wystarczą zwykłe manualne. Ponadto smaku dodaje fakt, że ten najwspanialszy i cieszący oko barwą swą nektar powstaje z czegoś nieciekawego, brzydkiego, pachnącego jak ziemią jak brudny kartofel i z równie innych nieatrakcyjnych składników. Powstaje z ziemi niczym brzydkie kaczątko z pięknego tupolewa. Czy jakoś tak podobnie.

Podstawowy składnik: buraki. Muszą być kamienne. Mięczaki odpadają bo są przemrożone, albo archiwalne – mają już ponad rok. Skórka bez pleśni i głębokich obić. Zasada ilościowa: kilogramów buraków musi być co najmniej tyle, co projektowanych litrów barszczu. Ja podam recept dla 4 litrów.
Włoszczyzna będzie po ugotowaniu materiałem na sałatkę jarzynową, zatem nie ma co jej żałować. 2 pęczki całe nie zaszkodzą.
Cebula, ziele angielskie, liść laurowy, kwasek cytrynowy, pieprz są zazwyczaj w każdym domu.
Grzyby suszone leśne, najlepiej borowiki, choć i podgrzybki są ok. Kilka może 8 większych kapeluszy. Trzeba je namoczyć przez noc w wodzie. Stanowczo zaś odradzam różne kostki grzybowe robione z purchawek (tak, to prawda) bo wspaniale psują one smak barszczu sztucznością.

Potrzeba maszyny do mielenia mięsa z przystawką do tarcia na wióry, wysokiego garnka z pokrywką, mniejszego który z luzem pomieści nasz gotowy barszcz, chochli, durszlaka i talerzyka który wejdzie w owo sitko.

5 kilo buraków umytych i pokrojonych, choć takie najlepsze się rozłupują pod naciskiem noża, puszczamy przez maszynę i posypując kwaskiem cytrynowym (łyżka stołowa płaska na kilo wiórów) umieszczamy w wysokim garze. Najlepiej aby wióry z kwasem postały tak dobę w temperaturze pokojowej, ale nie jest to jakaś niezbędna niezbędność. Gar wstawiamy na palnik i dodajemy dwie, trzy szklanki wody, ale dobrej miękkiej wody – może być żywiec niegazowany albo oligocen żeromski. Gar stawiamy na ogień nie za wielki. Taki średni palnik puszczony na maxa wystarczy. Jakie ma dodawanie niewielkiej ilości wody znaczenie – buraki należy uparować a nie ugotować. Niczym owoce w sokowniku oddadzą cały sok. Stopniowo gar będzie się nagrzewał ku górze w miarę jak wióry będą parowane, aż z pod pokrywki zacznie uchodzić strumień pary. Wtedy ogrzewanie wyłączamy i czekamy z pół godzinki aż towar deko przestygnie.

Na cedzak ładujemy towar prawie do pełna i przyciskając talerzykiem tłoczymy sok. Nie ma co się martwić że pierwsze warstwy wiórów oddają tylko kilka strumyków soku. Całość płynu i tak jest na dnie. Powtarzamy parowanie i tłoczenie. Po drugim cyklu wióry stają się blade, zaś w mniejszym garze znajdzie się w sumie ok. 3 l sensu buraczanego.

Teraz uwaga: moment parowania jest ostatnim, gdzie barszcz gotujemy. Jeśli uzyskany sok ponownie doprowadzi się do wrzenia na dłużej, wtedy zmieni barwę na nieciekawą – brunatnawą.

Aby się przekonać czy dobrą moc ma nasz wywar, można zrobić krwisty test: w zagłębienie wilgotnej dłoni odwróconej wnętrzem ku górze wlewamy łyżeczkę soku z buraków. Następnie przechylamy dłoń tak, aby spłynął on po palcach. Po czym pokazujemy niespodziewanie dłoń najbliższemu domownikowi. Jeśli wrzaśnie on „o, Jezu!” albo, co lepsze zemdleje – znaczy że moc soku jest właściwa – krwawisz jak Chrystus przybijany do krzyża. Jeśli zaś spotkasz się z uwagą: aleś się barszczem zalał – znak że oszukiwałeś i coś cienkiego ci wyszło...

Z włoszczyzny w niewielkiej (2 – 3 szklanki) ilości dobrze osolonej wody sporządzamy wywar. Z przypalonej na palniku jednej większej cebuli, 15 goździków, 20 kulek ziela angielskiego, 10 liści laurowych zalanych mała ilością wody uzyskujemy esencję przyprawową. Również grzyby suszone wygotowane dadzą nam aromatyczny płyn.

Teraz chwila najważniejsza wszystko łączymy. Z tym że o ile z ilością wywaru warzywnego i grzybowego nie przesadzimy, to z ilością przypraw korzennych trzeba uważać aby nie uzyskać gorzkiego smaku.

Po podgrzaniu następuje korekta kwasowości przez dodanie cukru bądź soku z cytryny. Potem sól i... tu tajemnica: grubo zmielony pieprz. On odda smak i osiądzie na dnie. Taki barszcz jest prawie gotowy. Należy go zostawić na pół godziny w spokoju aby się ustał i zlać z nad osadu. Pamiętajmy: barszcz ma być klarowny niczym czerwone wino.
Można jeszcze puścić na jego powierzchnię oczka z klarowanego masła, choć nie jest to jakaś konieczność.

Barszcz świąteczny podaje się w szklankach, bądź – lepiej filiżankach jak napój podczas konsumpcji zimnych przystawek, bądź gorących pierogów.

I jeszcze jedno. Koszt zrobienia 4 litrów krwistego, porządnego barszczu nie przekracza 15 zł.

Szalom!
Obrazek
Z założenia co drugie słowo to: dziękuję, proszę, przepraszam - z tytułu oszczędności czasu i na rzecz "konkretyzacji" części z nich nie będę pisał, co nie zmienia faktu, że są w domyśle.
Awatar użytkownika
Kucyk
 
Posty: 1481
Rejestracja: pt maja 15, 2009 9:06 pm
Lokalizacja: Z wąskiego toru

Postautor: argrabi » wt gru 27, 2011 10:46 pm

Na naszą kilka dni za późno. Ale na prawosławną jak znalazł (o ile u popów barszczyk zapijają)...
Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą
Awatar użytkownika
argrabi
 
Posty: 920
Rejestracja: wt paź 25, 2011 7:28 am
Lokalizacja: Piachowo

Postautor: Kucyk » pn sty 09, 2012 10:11 pm

Z mięsem czyli o kocie i myszach.

Farsz najprostszy:
Udziec wołowy gotować delikatnie w niewielkiej ilości wody kilka godzin. Zemleć wraz z dobrze przesmażoną (na brązowo) cebulą, wymieszać z pozostałym rosołem, dodać sól, grubo zmielony pieprz i 8) majeranek. Całość wyrobić i jeśli masa jest kleista, dodać buły tartej tak, aby się nie kleiła do łap. Tylko z tą bułą polecam ostrożnie się zachowywać, gdyż działa ona z opóźnieniem - znaczy chłonie wilgoć z farszu po jakichś 5 minutach.
Ciasto zwykłe: trzy jaja, łyżeczka soli, dwie łyżki oleju, wszystko rozbełtane z niewielką szklanką ciepłej wody, mąki tyle aby ciasto się znów do łap nie lepiło.
Wałkować maksymalnie cienko.
Wrzucać na osoloną, wrzącą wodę na której powierzchni pływają oczka oleju i czekać trzy minuty po wynurzeniu U-Bootów.

Mój kot dziś odwiedził sklep zoologiczny. Wrócił mocno napchany. Gastroskopia wykazała wyłożenie całego żołądka białymi myszami. Oto foto:

Obrazek

Po ugotowaniu i przekrojeniu myszy pokazały swe wnętrze:

Obrazek

Tylko teraz pytanie technologiczne: jak wyjąć je z kota!?
Obrazek
Z założenia co drugie słowo to: dziękuję, proszę, przepraszam - z tytułu oszczędności czasu i na rzecz "konkretyzacji" części z nich nie będę pisał, co nie zmienia faktu, że są w domyśle.
Awatar użytkownika
Kucyk
 
Posty: 1481
Rejestracja: pt maja 15, 2009 9:06 pm
Lokalizacja: Z wąskiego toru

Postautor: sanchez » pn sty 09, 2012 10:22 pm

Użyj środków przeczyszczających 8)
Awatar użytkownika
sanchez
 
Posty: 673
Rejestracja: pt cze 22, 2007 2:53 pm

Postautor: Kucyk » pn sty 09, 2012 10:27 pm

No, nie wiem czy na gotowanego kota podziałają...
Obrazek
Z założenia co drugie słowo to: dziękuję, proszę, przepraszam - z tytułu oszczędności czasu i na rzecz "konkretyzacji" części z nich nie będę pisał, co nie zmienia faktu, że są w domyśle.
Awatar użytkownika
Kucyk
 
Posty: 1481
Rejestracja: pt maja 15, 2009 9:06 pm
Lokalizacja: Z wąskiego toru

Postautor: stentonik » pn sty 09, 2012 11:43 pm

Wyjmowanie myszy z ugotowanego kota jest bardzo proste. Najlepiej jest to robić w łazience i w miarę szybko, tuż po wystygnięciu kota, gdyż majeranek zawarty w myszach nie łączony z alkoholem nabiera właściwości wzdymających . Kładziemy więc wcześniej ostudzonego kota na podłogę, pod niego duży ręcznik albo kocyk, na który kładziemy ceratę, aby nie pochlapać sobie podłogi. Możemy dać małą poduszkę pod głowę, żeby kotu było wygodnie. I naciskamy mu bebechy. Nie za mocno, żeby myszy nie popękały. Nie zapominamy o dużym talerzu pod odbytem i asekuracyjnie pod mordą, gdyby mu górą wyszło.
W łazience bez problemu możemy tez zawiesić kota, ja proponuje powiesić go na kaloryferze. Pamiętajmy, żeby wisiał on 1 do 1,5 metra od podłogi, ani niżej, ani wyżej! Jeżeli będzie wisiał nisko to myszy możemy nie przecisnąć, bo ciśnienie w jelicie będzie za niskie. A skoro kot jest ugotowany, to wiadomo że myszy same nie wyjdą i będzie trzeba je samemu wypchnąć. Jeżeli wisi on za wysoko to ciśnienie w jelicie może być za silne i myszy nam się po prostu rozlecą i będziemy musieli wyciskać sam farsz. Jeśli tak sie stanie, że myszy pękną w bebechach, farsz ma spokojnie wylewać się z jelita do głębokiej miski. Jeśli chcemy zmniejszyć przepływ farszu, to możemy poregulować kotem w poziomie (jeżeli mamy kogoś do pomocy to może on to zrobić - samemu jest to trochę niewygodne). Osobiście przez lata doświadczeń z wyciąganiem myszy z ugotowanego kota wypracowałam sobie lepszy sposób - zgniatam kota palcami i pomagam sobie gumowa rurką przez którą wysysam farsz gumową gruszką...w przypadku gdy w myszach było mniej tartej bułki i farsz się z kota leje, to rurką bez problemu mogę regulować jego odpływ. Wprawdzie nie wpadłem jeszcze na pomysł jak wycisnąć potem ciasto, ale myślę że to tylko kwestia czasu.

Powodzenia :)
Awatar użytkownika
stentonik
 
Posty: 4102
Rejestracja: pn wrz 10, 2007 7:57 pm
Lokalizacja: Kradziejów;)

Postautor: Kucyk » ndz sty 22, 2012 7:47 pm

Co żarli Indianie oprócz pejotla? Wiadomo - suszoną bizoninę.

I ty możesz zostać Indianinem!

Potrzeba dobrego, chudego mięsa krowiego. Im ciemniejsze tym lepsze. Może być udziec, ważne by żył i tłuszczu nie miało. Mięso kroimy w dwucentymetrowej grubości plastry wzdłuż włókien. Możemy je delikatnie podwędzić przez 20 minut zimnym dymem, ale nie jest to konieczne. Teraz mięso kroimy pod kątem 45* w poprzek włóien na równe, kilkumilimetrowe (3-4 mm) paski. Nie ważna jest sama grubość, ważne aby grubości były w miarę równe, bo inaczej będą nierówno schły.
Teraz przyprawy: co kto woli. Może być wyłącznie sól, bo całkowicie wystarcza do pełni szczęścia, ale polecam dwa warianty:
Moczenie w sosie teriyaki - lub
Posypanie mieszanką przypraw Wujka Pedofila: vegeta, czosnek, papryka, grubo mielony pieprz i majeranek.
W każdym przypadku mięsku potrzebna godzinka w przyprawach, po czym listki nadziewamy na patyczki i wieszamy we Wnętrzu Które Suszy.

Obrazek

Temperatura koło 50*C i dobry przewiew czynią swoje: po 2-4 godzinach (zależnie od grubości kawałków) mamy finał. Koniec suszenia poznajemy po tym że kawałki stają się w najgrubszych miejscach dość twarde, ale pozostają jeszcze elastyczne. Końcówki i obrzeża będą kruche, ale o to się nie martwmy. Otrzymaliśmy takie szprotki:

Obrazek

To jeszcze nie jest produkt końcowy, zatem nie należy zrażać się że mięsko trochę jest nie do końca ciekawe w smaku i konsystencji - tu się przy łamaniu ciągnie, tam pęka. Teraz trzeba zdjęte z patyczków kawałki zapakować do szczelnej torebki foliowej by wilgotność się wyrównała co trwa od kilku do kilkunastu godzin. Jest to swego rodzaju "dojrzewanie". A dalej zapalamy fajkę w pokoju i lejemy w kielichy oraz zakąszamy. Po czym idziemy podpalić wigwam sąsiada który nam ostatnimi czasy podpadł, zgwałcić jego kobiety i, przede wszystkim, dzieci. Smacznego!

Obrazek
Obrazek
Z założenia co drugie słowo to: dziękuję, proszę, przepraszam - z tytułu oszczędności czasu i na rzecz "konkretyzacji" części z nich nie będę pisał, co nie zmienia faktu, że są w domyśle.
Awatar użytkownika
Kucyk
 
Posty: 1481
Rejestracja: pt maja 15, 2009 9:06 pm
Lokalizacja: Z wąskiego toru

Postautor: Kucyk » ndz lut 12, 2012 6:24 pm

Z cyklu "Z ziemi polskiej do wolski" dziś znów coś nie tyle na zagrychę, co na zapojkę - pojedziemy z Wietnamu do Piaseczna.

Wokół krowiego ogona

Krowa jak każdy wie składa się z łba, krowy właściwej i ogona. Ten ostatni element jest mało popularny w kuchni, a to błąd! Ogon bowiem ze względu na zawartość różnych chrząstek i kostek oraz bardzo esencjonalne w smaku mięso jest wybornym materiałem na mega-mocny bulion będący podstawą wietnamskiej zupy pho.
W dobrych sklepach męsożerczych (polecam pawilon na bazarku na wylocie ul. Kusocińskiego) można nabyć krowie ogony. Potrzeba ich 2-3. O ile jest taka możliwość należy poprosić aby sprzedawczyni pochlatstała je piłą taśmową na dziesięciocentymetrowe kawałki, jak nie to siekierką będziemy rąbać. Potrzeba jeszcze pręgi wołowej do konkretyzacji smaku.
W dużym garze układamy równo gnaty jak najściślej i zalewamy wodą ale tylko tyle aby je pokryła. Proporcja jak z barszczem czerwonym: tyle ile mamy kilo martwej krowy tyle litrów wywaru mamy otrzymać. A jeszcze lepiej aby otrzymać go mniej niż mamy kilogramów padliny! Dodajemy ziele i liść laurowy oraz 3-4 ząbki czosnku i to nie tyle ze względu na smak, co aby zabić fetor jaki będzie się przez pierwsze dwie godziny wydzielał. Nie należy go mentalnie łączyć z bezpośrednią okolicą miejsca skąd ogon zazwyczaj pochodzi, ale kto gotował krowinę, ten wie że cuchnie. Teraz sagan przykrywamy, wstawiamy całość na gaz, a po zagotowaniu ustawiamy płomień najmniejszego palnika na minimum aby rosołek jedyne "mrugał" i zostawiamy w spokoju na 5 godzin. Po tym czasie kości wyciągamy, do gara dodajemy gigantyczną porcję włoszczyzny z podwójną dawką pokrojonego w plastry selera i kilkoma spalonymi na palniku przepołowionymi cebulami. Na wierzch sypiemy wyjęte gnaty- niech zatopią marchewki na kolejne dwie godziny "mrugania".
Po 7 godzinach, wyłowieniu towaru i przecedzeniu cieczy przez sitko mamy mega-mocny bulion który doprawiamy solą do smaku. Zostawiamy w spokoju aby się ochłodził. W temperaturze pokojowej właściwie przygotowany zetnie się na dość twardą galaretę wtedy z wierzchu zbieramy cały tłuszcz. Mięso z ogonów po gotowaniu samo odpada. Jest niesłone, ale w smaku delikatne i intensywne - polecam wykorzystać je z dodatkiem przesmażonej cebuli i majeranku na farsz do pierogów bądź naleśników.

Teraz sama zupa pho.
Bulion podgrzewamy nie dopuszczając do wrzenia, dodajemy na jedną porcję 2-3 plasterki świeżego imbiru i tyle samo plasterków czosnku, łyżkę sosu sojowego i łyżeczkę sambalu. Po rozmieszaniu kładziemy w zupkę makaron ryżowy wstążki który musi moczyć się przez jakieś 10 minut. Towar nie powinien się gotować. Całość przelewamy do miseczek i na wierzch sypiemy natkę piertuchy w ilości ogromnej. Prawidłowo powinny być to listki kolendry, ale mi jej smak akurat nie odpowiada, zaś pietrucha równie dobrze się zestawia. Uwaga - imbiru nie należy szamać bo jest niesmaczny, stąd daję go w łatwych do wyłowienia plasterkach a nie w wiórkach.
Zupa pho może być też w wersji de luxe wtedy tuż przed podaniem podsmażamy plaster polędwicy wołowej na ostrym maśle i po pokrojeniu w paski na jeden kęs wrzucamy na wierzch zupki.
Mówię: magia tej zupy tkwi w cholernie mocnym wywarze gotowanym przez wiele godzin na krowim truchle, który po ostygnięciu ścina się na konkretną galaretę, zatem jakiekolwiek dolewanie wody spaprze zupę która stanie się rosołem.
Wietnamce twierdzą że zupę pho można jeść na śniadanie, obiad i kolację. Ja jestem tego samego zdania.

No dobra, a co jak nam się znudzi Wietnam? Możemy wykorzystać wywar do zrobienia żurobarszczu chrzanowego z klopsikami z białej kiełbasy.

żurobarszcz to takie fajne połączenie ostrego z natury, klarownego żuru z łagodnym gęstawym barszczem białym. Podstawą jest esencjonalny rosół który właśnie mamy do dyspozycji. Potrzeba butli dobrego zakwasu i (wiem że posypią się gromy) torebki barszczu białego instant. Nie wiem na czym to polega, ale żurobarszcz rewelacyjnie wychodzi gdy robi się go z dodatkiem zupki z torebki, choć nie twierdzę że nie można robić go zabielając śmietaną i mąką, jednakże mój organizm śmietany kategorycznie nie toleruje zatem muszę jakiś inaczej się ratować. Ogólnie zupa, szczególnie zimową porą, ma być konkretna, mocna w smaku. Nie może to być żadna woda czy siuśki powszechnie spotykane w rodzimej gastronomii. Proporcje takie: półtora litra megabulionu, torba zupy, trzy szklanki wody, niecała flacha zakwasu. Z zakwasem należy postępować bardzo ostrożnie, gdyż można trafić zarówno lajtowy jak i straszny kwasior. Oczywiście zakwas lejemy z towarem z dna po mocnym wstrząśnięciu butli. Przyprawy to chrzan dobrej jakości - ja stosuję "Polonaise" - w proporcji pół słoika na 2,5l zupy, mocny czosnek i majeranek - jego akurat musi być dużo, bo stanowi o charakterze żurobarszczu.
Gdy mamy już sam żurobarszcz to potrzeba jeszcze dobrej kiełbasy białej. Ja kupuję ją w Piątce Bis. Osłonki przekrawamy nożem i wyjmujemy farsz. Z masy robimy mini klopsiki o wielkości dużego orzecha laskowego. Takie na jeden kęs. Wrzucamy je jeden po drugim na gotujący się żurobarszcz chrzanowy. Teraz pół godziny na niewielkim ogniu. Mięso z kiełby oddaje zupce sosidło i smak żuru staje się mocniejszy, z nutą czosnku. Daje również tłuszcz który konkretyzuje potrawę, czasem nawet za bardzo, stąd dobrze jest mieć kiełbasę dobrej jakości a nie taką jak z Oszą mającą 80% łoju. Teraz powinien nastąpić proces "dojrzewania" - wystudzenia, gdyż najlepszy żurobarszcz jest na drugi dzień.
Do żurobarszczu chrzanowego z klopsikami z białej kiełbasy niezbędny jest dobry, prawdziwy, świeży chleb z masłem. Polecam chleb chłopski z piekarni Grzybki - sklep naprzeciw Banku Spółdzielczego.
Taka zupka z powodzeniem zastępuje cały obiad. Choć jak zupę pho z powodzeniem można szamać zarówno na śniadanie jak i kolację.

Obrazek

Beeek!
Obrazek
Z założenia co drugie słowo to: dziękuję, proszę, przepraszam - z tytułu oszczędności czasu i na rzecz "konkretyzacji" części z nich nie będę pisał, co nie zmienia faktu, że są w domyśle.
Awatar użytkownika
Kucyk
 
Posty: 1481
Rejestracja: pt maja 15, 2009 9:06 pm
Lokalizacja: Z wąskiego toru

PoprzedniaNastępna

Wróć do Kulinarne szaleństwa mieszkańców

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości

cron