autor: Kucyk » sob lis 20, 2010 5:20 pm
Co do własnej restauracji to absolutnie nie mam zamiaru otwierać, bo po pierwsze nie mam funduszy, po drugie do tego głowy, po trzecie, najważniejsze, wtedy gotował bym z musu, a nie jak teraz gotuję - bo chcę. To zapewne spowodowało by szybkie zniechęcenie do garów.
Tak na marginesie, to opowiem o rozmowie którą odbyłem dawno temu z Marokańczykiem z mojej ulubionej kebabowni. Otóż często czekając na bułę rozmawialiśmy o produkcji kebabów, stosowanych mięsiwach, przyprawach, opowiadałem o moich zmaganiach z baraniną i technologiach opiekania na węglach etc. Któregoś dnia Marokańczyk zapytał:
- Pan lubić gotować, pan nie myśleć o restauracja?
- Nie, bo się do tego nie nadaję - odparłem. Marokańczyk pokiwał ze zrozumieniem głową.
- To ciężka praca. Co dzień po 12-13 godzin i w niedziela i wakacji nie ma. Bo trzeba otwarte zawsze, bo klient nie przechodzić jak nie zawsze otwarte.
Tkwiła w tym kwintesencja, która sprawia, że wiem iż nie czerpał bym z tej pracy przyjemności, bo ciężko z wypełniania co dzień obowiązku przyjemność mieć.
Ale do rzeczy. Gdzie miałem owe dziwne doświadczenia z nieuprzejmymi, bądź obsługującymi "z łaski" kelner(k)ami pominę, bo to jest nie ważne, inna sprawa, to nie do obsługi należy mieć tu pretensje, ale do właścicieli, którzy w charakterze kelnerów zatrudniają studentów, czy ogólnie ludzi którzy nie są odpowiednio wyszkoleni i nie posiadają predyspozycji. Mało tego, z moim kolegą - kucharzem w restauracji - często gadaliśmy o samej pracy kuchni (kucharz z niego taki, jakim się jest po ukończeniu Liceum Ekonomicznego - vide powyższa kwestia). Opowiadał mi on, że tak naprawdę nawet gdyby się chciał ktoś przykładać aby, przy wkładaniu własnego "serca", przyrządzać smaczne i obfite porcje, to zaraz jest gaszony przez innych kucharzy w myśl zasady: Ty, nowy, popie...ło cię? Jeszcze nam szef każe tak gotować ja ty, i nie będziemy mieli kiedy posiedzieć.
Tak jeszcze przypomniała mi się taka historia: któregoś razu w pizzerii byłem świadkiem gdy młody właściciel salonu urody zebrał wszystkie pracownice (było ich z 8 w wieku 20 -24) i starał się w atmosferze przyjaznej zakończyć spory między "starymi" i "młodymi". Zostało mu od "starych" wprost w oczy powiedziane, że one nie będą pracować z "młodymi" i nie będzie żadnego równouprawnienia, bo... "stare" dłużej pracują i "młode" mają co najwyżej sprzątać po nich.
Może szefostwo w firmach nie zauważa, albo nie chce zauważać "życia podskórnego" jakie zawsze będzie istniało, a które nie kontrolowane może w poważnym stopniu nadwyrężać kondycję całości firmy? Ale nie o tym mowa.
Wspomniałeś Jacku o rodzinnej atmosferze w restauracjach we Włoszech czy Hiszpanii. Mi tego w Polsce brakuje, ale i masz rację, że to nie ten temperament. Staszewski pisał kiedyś:
Polacy są tak agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca
Nieomal przez siedem miesięcy w roku, a lato nie jest gorące
Tylko zimno i pada, zimno i pada na to miejsce w środku Europy
Gdzie ciągle samochody są kradzione, a waluta to polski złoty
I miał On świętą rację. Polacy nienawidzą się otwierać na innych. Przeciętny Polak, jeśli ktoś jest dla niego miły (chciałby wprowadzić ową rodzinną atmosferę) natychmiast nabiera podejrzeń, że ta uprzejmość jest jakąś zasłoną dymną zakrywającą złe zamiary. Czyli jeśli ktoś jest miły, to albo to złodziej, albo pedał. Może stąd się bierze marna kondycja restauracji dla przeciętnego Kowalskiego? Nie wiem, ale się będę dalej nad tym zastanawiał podczas wędzenia boczku, a to potrwa kilka godzin...
Pozdrawiam wszystkich, którzy dotrwali do końca posta, w szczególności Kolegę Jacka. Jakoś mi się tak rozpisało...
Z założenia co drugie słowo to: dziękuję, proszę, przepraszam - z tytułu oszczędności czasu i na rzecz "konkretyzacji" części z nich nie będę pisał, co nie zmienia faktu, że są w domyśle.