Dziękuję Sparatakusowi za info co jutro mam skontrolować.
Dziś udałem się w celu zapchania kichy do baru "Sajgon" na rogu WP i JPII. Zamówiłem kurczaka w iluś tam (pięciu) smakach. Cena 11 zł.
Gdy się kura żegnała ze światem obserwowałem innych szamiących klientów. Jakoś im jedzenie nie szło, ale nie zgłębiałem dlaczego, gdyż usłyszałem uroczy krzyk:
w pięciu smakach!!!
Zasiadłem za stołem i, bacząc aby rękawy się nie przykleiły do średnio czystego blatu, postanowiłem że, zanim się zabiorę za przeładowywanie zawartości platera do gardzioła, popatrzę, obadam... jaki tu dostałem boordel.
No, trzeba powiedzieć uczciwie: potrawa pasła oko. £adny, czworokątny talerz, ryż ugotowany na sypko (nie pulpa jaką serwują koło OSP) uformowany w ładny kopczyk, surówka nie popaćkana sosem, potrawa kolorowa, w słusznej ilości i równie precyzyjnie co pozostałe składniki ułożona, bez żadnych niekontrolowanych skapnięć sosu na rant porcelany. Jak w dobrej restauracji.
Po chwili wiedziałem czemu jedzenie tak jakoś średnio idzie współbiesiadnikom. Szama była bezsmakowa. Nie wiem jak kucharz musiał się starać, ale nie była ani słona, ani słodka, kwaśna, gorzka czy pikantna. Była jak... styropian? Po prostu była.
Można zarzucić mi, że nie miałem smaku po wczorajszej libacji. Tylko proszę zwrócić uwagę, że na poprzedniej stronie pisałem o nijakości smakowej sajgońskich mich. Tym razem nijakość sięgnęła zenitu. Proponuję wprowadzić nową potrawę:
Kurczak w zerze smaków.
Nuty industrialnej dodawała surówka krojona chyba na nowej szatkownicy, bo zalatująca olejem do konserwacji maszyn.
Finał był taki, że surówę ominąłem, dojadłem do połowy potrawę, za to ryż zeżarłem cały, bo był najwyraźniejszy w smaku z całości zawartości koryta.
Ale jest jedna rzecz, oprócz ryżu, która mnie cieszy: barzysko jest czynne od 9:00 co stawia je jako rozwiązanie burczącego, porannego kałduna.
Ale tylko
In Case of Emergency.