autor: Kucyk » pn maja 16, 2011 5:34 pm
W ostatnim numerze Odbytu Ilustrowanego ukazał się interesujący felieton Karola Pośladka*. Zachęcam do lektury:
Złotokłos, czyli „A to Polska właśnie...”
Przytoczę na wstępie taką sytuację wziętą z życia.
Młode małżeństwo dostało w spadku zaniedbaną działkę. Mąż, nazwijmy go Krzysztof, wziął kosiarkę i zaczął sprzątać chwasty porastające teren. Za płotem pojawiła się głowa sąsiada staruszka. Głowa bez przerwy podskakiwała wypatrując chwili, gdy koszący wyłączy silnik maszyny. Gdy to nastąpiło, staruszek dziarsko zawołał:
- Hoop, hoop, panie sąsiedzie!...
Gdy chłopak podszedł do ogrodzenia emeryt zapytał mrużąc oczy:
- A co sąsiad zamierza zrobić z trawą z kosza?
- Sypnę gdzieś – odpowiedział Krzyś – chyba że panu się do czegoś przyda...
Dziadek jakby na to czekał:
- Taaak, pan sypniesz, a potem trawa będzie gniła i śmierdziała!
- Nie będę sypał żadnej pryzmy – Krzysztof nie zamierzał tłumaczyć że skoszona trawa nie śmierdzi - tylko ją rozłożę wzdłuż płotu.
- Taaak, i ktoś rzuci papierosa i się siano zapali i mnie spali.
- To ją wezmę we worki i do lasu wysypię!
- Taaak, sprowadzają się tacy i potem w lesie śmieci są.
Chłopak machną ręką i stwierdził że z prykiem nie będzie dalej rozmawiał. Nie uszedł jednak daleko, gdy znów usłyszał:
- Halo, sąsiedzie!
Gdy podszedł, dziadek zaczął go wypytywać o to jak stali się posiadaczami działki.
- Maliszewska była moją babcią i zapisała mi tę działkę – młodzieniec nie chciał być niemiły, więc odpowiadał.
- Uuuu, to dziwne, bardzo dziwne... Mówi pan że zapisała?...
Dziadek zaczął dywagować na temat babci Maliszewskiej i jej koligacji rodzinnych do tego stopnia, że niemalże podważył testament. Gdy Krzysztof uciął dyskusję dając do zrozumienia, że rozmówca trochę przesadza w ładowaniu się w sprawy rodzinne, nastąpił inny temat:
- A będziecie budować dom?
- Ależ oczywiście, po to jest działka aby ją zabudować!
Tu nastąpiła eksplozja agresji w stylu „nie będziecie mi tu hałasować budową”, „jak postawicie dom, to światła nie będzie na mojej działce, nie będzie też przewiewu i mój budynek zawilgotnieje”! Młodzieniec dowiedział się też, że dziadek nie życzy aby używać grilla, bo ma astmę i dym go dusi, zaś posiadanie dzieci małżeństwo ma sobie wybić z głowy, bo „nie będą mi jakieś wrzeszczące bachory zakłócać emerytury”.
Finał był taki, że Krzysztof zbudował dom, ma kompost na ogródku, robi grille i ma dwójkę dzieci. A staruszek poszedł do piachu, zanim jednak to uczynił zdołał czynnie uprzykrzać młodym życie, co stało się poniekąd jego emerycką pasją i wymagało ogromnych nakładów pracy. Swym zachowaniem nie uzyskał nic, oprócz zwyczajnej niechęci nowych sąsiadów do niego samego, dlatego też dziadkowe zwłoki przeleżały prawie dwa tygodnie po tym jak dostał ataku astmy która go zadusiła we własnym łóżku.
Gdy Polska miała wejść do Unii Europejskiej postanowiono znaleźć symbol który będzie naszą wizytówką. Chciano znaleźć coś, co na całym świecie kojarzone jest z Polską i polskością – niczym żaba z Francją, kaktus z Meksykiem, byk z Hiszpanią czy ryż z Chinami. Jednoznacznego motywu nie znaleziono, ale badania przyniosły nieoczekiwany skutek: Polacy przekonali się jak są widziani oczami innych narodów. I był to istny sąd nad naszymi cechami narodowymi: zawiścią, krytykanctwem, strachem przed zmianami i szczerą, bezinteresowną złośliwością.
Przyglądając się dyskusji na temat budowy Parku Wodnego w podwarszawskim Złotokłosie nie sposób oprzeć się wrażeniu że te negatywne cechy górują w naszym narodzie. Oto mamy przedstawicieli lokalnej społeczności wypisujących setki postów pod wspólnym tytułem „Parkowi nie!”. Przytaczane są różne „rzeczowe argumenty”, co raz wybuchają „polityczne afery”, prowadzone są „śledztwa obywatelskie”, żąda się z różnych ambon „prawości i sprawiedliwości”, nie mówiąc o ciągłym dbaniu o utrzymanie dusznej atmosfery demagogicznej agitki. Ta „dyskusja” jest żywym dowodem na to, że właśnie tacy jesteśmy, jak opisują nas inne narodowości.
Na obrazie Jana Matejki „Hołd pruski” smutna twarz Stańczyka uważana jest czasem za alegorię troski o losy ojczyzny. A może jednak jest to nasza cecha narodowa zwana też besserwisserstwem? To takie polskie: byle referent wie lepiej jak kierować przedsiębiorstwem od dyrektora, noszowy krytykuje ordynatora, stróż w budynku sądu zna lepiej literę prawa od sędziego, niejeden prałat jest świętszy od papieża...
To, plus przeświadczenie o naszym mesjanizmie i konieczności zbawiania świata przez szarego Kowalskiego wiedzie tu prym. Wśród zabierających głos wręcz królują besserwisserzy „zastępujący” organy samorządu terytorialnego we właściwościach których leży przeanalizowanie możliwości budowy obiektu. Tutaj „syndrom Stańczyka” nieomal krzyczy swą jaskrawością: Oni już stwierdzili głosem nie znoszącym sprzeciwu, że parku się wybudować nie da, wielokrotnie potwierdzając, jedni – drugim, swe wspólne tezy. Oczywiście na próby negacji „opracowań” reakcją była agresja i kalumnie w stosunku do autorów, ale to również typowo polska cecha. Na nic argumenty, że urzędnicy samorządowi sami dokładnie sprawdzą centymetr po centymetrze planowaną inwestycje pod kątem zgodności z obowiązującym prawem – rozmówcy nie czekali, sami już wszystko zbadali. To była by grupa „ekspertów”.
Odmienną gromadą naznaczoną piętnem Stańczyka są twierdzący, że organy ścigania są skorumpowane, urzędnicy są niedouczeni, a radni to złodzieje, zatem nieodzowne jest ciągłe pilnowanie i patrzenie na ręce jednych i drugich i trzecich. Smaku dodaje fakt, że na pytanie „czemu wybrani zostali złodzieje na radnych?” odpowiedzią jest zazwyczaj stwierdzenie: „ja nie głosowałem!”. Tacy samorodni agenci śledczy upatrują w każdym ruchu swoich celów obserwacji elementów korupcji, nepotyzmu, knowania, malwersacji i wszelakiego łamania prawa. Stosując prostą metodę socjotechniczną przez schlebianie masom, szukanie i znajdowanie kozła ofiarnego, stosowanie nielogicznych, ale przekonujących argumentów (vide Bóbr Wolności) dążą do powiększenia szeregów.
I tutaj wychodzi kolejna cecha narodowa: łatwowierność.
Byle chłystek wykrzykujący populistyczne poglądy o akwaparkowym Armagedonie staje się obiektem zachwytu ze strony „nakręconej” grupy która bez analizowania sensu tych poglądów oraz zastanawiania się nad realnymi możliwościami i rzeczywistymi skutkami wprowadzenia głoszonych poglądów w czyn niesie go na fali chwilowej pospolitej euforii. Po co myśleć – myślą inni. Jest kilku krzykaczy i cała masa biernie poddająca się ich hasłom. Krzykacze mówią, że coś jest dobre lub złe, inni bezkrytycznie przyjmuję ich poglądy, bo tak im łatwiej niż samemu dojść do wniosków względem rzeczy o których nie mam pojęcia. Najłatwiej do tej grupy trafiają oczywiście hasła dosadne: Gdy powstanie park czarny dym zatruje powietrze, kury przestaną nieść jajka, krowy stracą mleko, będą łamane prawa człowieka, stracimy kulturę polską, a kraj wykupi żydowski syndykat.
Skoro o żydach mowa to przeanalizujmy kolejną ciekawą cechę różniącą nas od górali ze Wzgórz Golan. Otóż jeśli jakiś żyd zaczyna się piąć w górę to pozostali mu w tym pomagają, natomiast Polacy, jeśli któremuś zaczyna się powodzić, ze wszech sił dążą aby upadł. Gdy już wreszcie upadnie, Polacy starają się, by upadł jak najniżej. Mowa tu o czytsopolskiej zawiści.
Już podnoszą się głosy że pojawiają się karły reakcji które dla własnej budki z hot-dogami gotowi są zdeptać wiarę przodków. Już w sercach kiełkuje zawiść, bo nie daj Boże Kowalski otworzył by smażalnię, Kwiatkowski parking, Nowak warsztat szybkich napraw samochodów, a Zieliński by kręcił tradycyjnie gówniany interes sprzedając za złotówkę bilet wstępu do ustępu. Ludzie wiedzą że w miejscach turystycznych można zarobić na wszystkim – wystarczy popatrzeć na nadmorskie miejscowości gdzie każdy przedsiębiorczy przez dwa miesiące zarabia tyle na turystach, że przez resztę roku może leżeć antenką ku górze. Ciekawe, czy górale z Zakopanego też by protestowali gdyby budować miano park rozrywki przyciągający ileś tam milionów turystów? My Polacy jesteśmy zapobiegawczy: z dużym wyprzedzeniem dbamy aby ziomal albo, co gorsze, sąsiad nie odniósł sukcesu.
Dochodzi jeszcze cecha pewnej „zaściankowości mentalnej” nie pozwalającej otwarcie mówić o tym że uważamy że „moje jest bardziej mojsze, niż twoje twojsze”. Uparcie bronimy się że wcale tak nie myślimy jednocześnie niosąc to hasło na sztandarach.
Czystą, bezinteresowną złośliwość widać we wpisach dotyczących radnego Ptaka który słynie z tego, że czasem bredzi nie wiedząc o czym mówić miałby. Lubi jednak dużo mówić i strzelił sobie samobója operując całą masą cyfr i terminów fachowych które nijak się miały do rzeczywistości. Te niedorzeczności stanowią pożywkę dla kilkudziesięciu wypowiedzi szczegółowo analizujących każde słowo z ptasiego bełkotu których zwieńczeniem jest niemalże wniosek o przymusową eutanazję radnego. Rozmówcy z jakąś sadystyczną przyjemnością pastwią się nad ofiarą. Ale pomału przestaje być to ciekawe. Ciekawe zatem kogo wezmą następnego pod buty? Pewnie dostanie się Bogu ducha winnemu Malarczykowi.
Co do radnego Ptaka, to zanim się nadział na własne grabie zarzucono mu, że usilnie grabi do siebie. Tutaj należy się zastanowić co jest normalne: inwestować pieniądze w grunty, aby sprzedać je z pokaźnym zyskiem, czy trwać w umartwieniu i ascezie wiodąc przykładne życie w ubóstwie brzydząc się zarobkiem? Jeśli którykolwiek radny decydował by się na tą drugą drogę, to jest to rzeczywisty powód że radnym nie powinien być, bo zasada kupić tanio - sprzedać drogo dotyczy również gospodarowania majątkiem samorządowym. Ale są tacy dla których nie do końca jest to oczywiste.
Cechą narodową Polaków jest również zasada widzenia wszelkiego zła w nowym. Ale do czasu. Gdy nowe nastaje, wtedy Polak się wspaniale asymiluje w zmienionych warunkach. Protesty będą trwały do czasu rozpoczęcia inwestycji. A potem skończy się bajanie o bobrach, szambiarkach, drogach i rzeczce Głoskówce. Zobaczymy czy ci, którzy teraz krzyczą że cena ich działek spadnie zaczną je wyprzedawać z aby zapobiec utracie wartości, zaś ci, co grzmią o wyprowadzeniu się bo będzie za głośno chmarnie opuszczą mieścinę. Tak na marginesie, to dziwię się, że argument „bo będzie głośno” używany jest najczęściej przez tych, których to... nie dotyczy. Czyli ludzi pracujących w stolicy, którzy są poza Złotokłosem w godzinach 7 – 19.
Jak rozpocznie się budowa, to każdy kto ma łeb na karku będzie kombinował jak zarobić, a rozpocznie się nowa walka między dotychczasowymi sojusznikami – będzie to walka o wpływy. Oczywiście wpływy do kasy. Identycznie jak przed wyborami i po wyborach. Najpierw się jednoczyć, aby się podzielić. To właśnie kwintesencja polskości.
Tylko czemu jest to wszystko takie na opak? Czemu - to Polska właśnie...
*) Karol Pośladek, ur. w 1975 r. Absolwent Kijowskiego Uniwersytetu im. D. Sedesowa na kierunku kiblologii ogólnej. Badacz nasrywania, naszczywania, podrsywania, podszczywania w kulturze polskiej. Laureat nagrody im. Fekala w 2006 r. Dwukrotnie nominowany do nagrody "Spłuczka World" przyznawanej za wybitne osiągnięcia w walce z manią mieszania przeciwników z błotem i prowadzenia dyskusji na gównianym poziomie. Autor publikacji w periodykach "Blaski i cienie zwieraczy", "Kakał", "Kurier Wydalniczy" i "Prrryk! Miesięcznik prykacza".
Z założenia co drugie słowo to: dziękuję, proszę, przepraszam - z tytułu oszczędności czasu i na rzecz "konkretyzacji" części z nich nie będę pisał, co nie zmienia faktu, że są w domyśle.