Katarzyna Nowocin-Kowalczyk https://www.facebook.com/katarzyna.nowo ... 29?fref=nf pisze:Trudno nie zgodzić się z panem Burmistrzem, który mówi, że „Proces dochodzenia do studium i proces na etapie, którego jest uchwalenie miejscowego planu” jest "długi i skomplikowany". Trudno również zaprzeczyć stwierdzeniu, że „Nie ma mowy absolutnie o tym, aby ktokolwiek z boku (…) mógł bokiem wprowadzić jakieś zapisy, które są niezgodne z planem, niezgodne z decyzją Rady Miejskiej.”
Celowo pominęłam sformułowanie „niezgodne z oczekiwaniem mieszkańców”, ponieważ akurat ta kwestia nie jest taka oczywista. Historycznie patrząc, oczekiwania mieszkańców nie raz i nie dwa, mijały się z rozwiązaniami narzuconymi przez urzędników.
Aby jednak właściwie zrozumieć wypowiedź pana Burmistrza należałoby wyjaśnić pewne kwestie.
Znakomita większość radnych nie rozumie planów i nie jest w stanie spojrzeć na nie z całościowo. Owszem, radni potrafią czytać legendę, potrafią odczytać znaczenie każdego z kolorów oznaczających konkretne przeznaczenia. Jednak radni nie są ekspertami od planów zagospodarowania, czy też przestrzeni publicznej. Od tego są urzędnicy, którzy tłumaczą radnym zasadność lub niezasadność wprowadzenia takich czy innych zmian na danym terenie. Zwykle radni ufają im w tej kwestii. Komuś muszą.
Należy przypomnieć, że radni, to grupa losowo dobranych osób, różnych wiekiem, doświadczeniem i wykształceniem. Na początku kadencji, ani tym bardziej później, radni nie przechodzą żadnego szkolenia, na którym nauczono by ich procedur urzędowych, pokazano dokumenty, z którymi przyjdzie im pracować, czy też przybliżono by im różne zagadnienia, z którymi będą się stykać, i o których będą decydować. Ba! Nikt ich nie uczy zasad funkcjonowania rady Miejskiej. A szkoda. Grupa „nowych” osób zostaje z marszu wrzucona na głęboką wodę i w zasadzie natychmiast oczekuje się od nich, że popłyną mistrzowskim kraulem wykazując się wiedzą i doświadczeniem olimpijczyka. Niestety, to tak nie działa. Bez solidnego treningu, każdy zawodnik ma problem. Uchwały trzeba podejmować praktycznie od zaraz, plany uchwalać, opiniować budżet oraz inne niecierpiące zwłoki sprawy, a Rada, niczym polska drużyna piłkarska, - jedna gwiazda, kilku mocnych, kilku przeciętnych, kilku leniwych, reszta duchy. Jedni uczą się szybciej, inni wolniej, ale są i tacy, którym 4 lata nie wystarczą.
Jak zatem, uchwalanie planów, wygląda w praktyce? Urzędnicy otrzymują polecenia od swoich przełożonych, tj. burmistrza i wiceburmistrza. Jeśli jakaś sprawa ma być „przepchnięta” przez komisje i „zaklepana” na sesji, to zwykle tak się właśnie dzieje. Tym bardziej, że już drugą kadencję, burmistrz ma w Radzie większość. Nie musi się nawet specjalnie wysilać. Na wtorkowych spotkaniach klubu radnych PO i koalicji, radni otrzymują stosowne wytyczne, co do głosowania nad poszczególnymi uchwałami tudzież wnioskami burmistrza. Większość z nich nie zastanawia się, nad czym głosuje i nie zgłębia tematu, stając się regularnymi maszynkami do głosowania. Urzędnicy podają radnym absolutne minimum informacji potrzebnych do podjęcia „właściwej” decyzji. Nikt z urzędników nie będzie się z własnej woli wychylał”. Wszak wiadomo, że na Kościuszki, „ściany maja uszy”.
Problem zaczyna się wówczas, kiedy jakiś niepokorny, dociekliwy lub bardziej zorientowany w sprawie, radny zaczyna zadawać pytania tudzież informuje opinię publiczną o działaniach, które wg niego działają na szkodę mieszkańców, - aczkolwiek platformiana propaganda z Danielem na czele, przekonuje o czymś przeciwnym, zaś rzecznik burmistrza dwoi się troi, aby na lokalnych portalach społecznościowych zdyskredytować takiego radnego i wmówić wyborcom, że białe jest czarne. Problem pojawia się także wówczas, kiedy sami mieszkańcy zaczynają interesować się tematem, przychodzą na komisje, na sesje, domagają się zmian i nagłaśniają sprawę w mediach. Lokalni działacze PO nie przepadają za tego typu rozgłosem, oj nie przepadają.
Należy przypomnieć, że podobnie jak obecnie, również w poprzedniej kadencji, głównym architektem zmian w studium oraz mpzp, był wiceburmistrz, a obecnie Pełnomocnik Burmistrza ds. Rozwoju Gminy, Daniel Putkiewicz. To on, wspólnie z burmistrzem Lisem rozmawiał z potencjalnymi inwestorami, to on proponował wszystkie zmiany, to on przyprowadzał na komisje WYBRANYCH inwestorów, którzy byli zainteresowani konkretnymi zmianami i to on do tych konkretnych zmian przekonywał radnych. Wspomnieć chociażby słynną inwestycję w park rozrywki w Złotokłosie, „drugi Józefosław” w Wólce Kozodawskiej, rozbudowę Auchan czy parking dla prywatnego developera w pasie drogowym drogi publicznej w Piasecznie. Nie jest to jednak kompletna lista.
Jeśli dodamy do tego młodego wiekiem, fanatycznie oddanego partii, radnego Platformy, który namawiał (czy czas przeszły jest rzeczywiście przeszły?) „przeciętnych” (przepraszam, jeśli to słowo kogoś uraziło) mieszkańców do przygotowywania drogiej prezentacji 3D (!) w konkretnej firmie współpracującej z gminą, to w zasadzie koło nam się zacieśnia a całość sprawy związanej z zarzutami postawionymi szefowi piaseczyńskiej PO, nabiera innego wymiaru.
„Po co pan Mosze zapłacił panu Łukaszowi, skoro pan Łukasz nie miał żadnego wpływu na zapisy tego planu.” – pyta Burmistrz. Jeśli nie miał, Panie Burmistrzu, to, kto miał? Czy pan Mosze, który od wielu lat zabiegał o zmianę tych planów, byłby aż tak naiwny, aby nie zdawać sobie sprawy, z kim powinien rozmawiać? To są oczywiście tylko pytania, ale czy przypadkiem Swoim pytaniem, podświadomie, nie skierował pan palca wskazującego w konkretnym kierunku?