Najpierw Prawo i Sprawiedliwość zapowiedziało wprowadzenie podatku od supermarketów, teraz wraca do zapowiadanego w kampanii wyborczej zakazu handlu w niedziele. Ograniczenie miałoby przede wszystkim uderzyć w zagraniczne sieci handlowe i ulżyć pracownikom. Istnieje jednak ryzyko, że w wyniku zakazu pracę straci nawet 85 tys. osób.
Pomysł zakazania handlu w niedziele wraca w Polsce jak bumerang. Wydaje się jednak, że teraz, kiedy Prawo i Sprawiedliwość dysponuje sejmową większością, w końcu może zostać wprowadzony. O pomyśle, który partia Jarosława Kaczyńskiego przedstawiła w kampanii wyborczej, przypomniała właśnie NZSS „Solidarność”.
- Przedstawiliśmy już taką propozycję pani premier. Polskie firmy są zdecydowanie za, przygotowujemy projekt – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Alfred Bujara, szef handlowej „Solidarności”.
Z ustaleń gazety wynika, że rozważane są dwa warianty zakazu. Pierwszy obejmuje zakaz całkowity, który będzie dotyczył wszystkich podmiotów handlowych. Drugi to wersja ograniczona, uwzględniająca jedynie duże sklepy, co miałoby posłużyć jako wsparcie dla drobnego handlu. Prace nad projektem prowadzi Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.
Komu pomogą, a komu zaszkodzą wolne niedziele?
Zdecydowanym przeciwnikiem niedzielnego handlu jest Polska Grupa Supermarketów (PGS), w skład której wchodzą takie sklepy jak Top Market, Delica czy Minuta8 (zalicza się do niej ponad 500 sklepów, których łączne obroty przekraczają 3 mld złotych rocznie). Według niej zmiana przepisów wpłynęłaby korzystnie na firmy parające się handlem, ograniczając w nich koszty pracy i poprawiając warunki zatrudnienia.
- Zagraniczne sieci zmusiły nas do pracy w niedzielę i polski przedsiębiorca musi dostosować się, jeśli chce się utrzymać na rynku. Tymczasem uważamy, że sześć dni w tygodniu wystarczy na dokonanie zakupów, a wszyscy pracownicy branży handlu powinni mieć wolną od pracy niedzielę – mówi prezes PGS Michał Sadecki.
Przeciwnego zdania są przedstawiciele dużych sieci handlowych, a także organizacje reprezentujące pracodawców. Wskazują oni, że zmiany mogą wywrzeć niekorzystny wpływ na sektor handlowy, a w konsekwencji doprowadzić do spadku zatrudnienia w branży.
- Zakaz handlu w niedziele w pewnej mierze odbiłby się na wynikach finansowych generowanych przez sektor. Niewątpliwie klienci robiliby większe zakupy w piątki i soboty, jednak z powodu krótszego tygodniowego czasu pracy sklepów ich całkowity obrót byłby trochę mniejszy. Ograniczenia te mogłyby również wpłynąć na zmianę struktury rynku – jeszcze większą popularność zyskałyby np. zakupy w internecie – mówi Łukasz Kozłowski, ekspert ds. ekonomicznych Pracodawców RP.
Według niego jednym ze skutków wprowadzenia zmian byłoby zmniejszenie zatrudnienia w firmach zajmujących się handlem.
- Choć redukcja etatów nie byłaby proporcjonalna do tego, o ile skrócony zostałby czas otwarcia sklepów, co wynikałoby ze zwiększonego zapotrzebowania na pracę w pozostałe dni tygodnia, pewna część pracowników byłaby narażona na utratę pracy. Szacunki wskazują na to, że zwolnionych mogłoby zostać około 25 tys. osób – mówi Kozłowski.
Istnieją jednak szacunki znacznie mniej optymistyczne. Firma doradcza PwC szacuje, że zatrudnienie w branży handlowej po wprowadzeniu zakazu mogłoby skurczyć się o 7 proc. - pracę straciłoby od 62,3 tys. do 85,5 tys. osób.
Niedziela Polakom nie straszna
Nie ulega wątpliwości, że ewentualny zakaz handlu w niedziele odczułaby zdecydowana większość Polaków. Jak wynika z sondażu CBOS, zrealizowanego w lutym 2015 roku, aż 71 proc. rodaków przyznaje się do robienia zakupów w niedziele. 66 proc. ankietowanych nie ma nic przeciwko niedzielnym zakupom, a 59 proc. respondentów nie widzi nic złego w pracy zarobkowej w ostatni dzień tygodnia. Ale już do wykonywania dobrowolnej pracy zarobkowej bądź prac remontowo-porządkowych przyznaje się odpowiednio 24 i 22 proc. Polaków.
Według dr Macieja Krausa, specjalisty ds. zarządzania cenami i właściciela firmy doradczej FernPartners, zakaz handlu w niedziele wpłynęłoby na zmianę zwyczajów zakupowych Polaków. Wprawdzie nie sprawiłby, że zaczęlibyśmy kupować znacząco mniej, lecz inaczej – zostawiając więcej pieniędzy na stacjach benzynowych czy w internecie.
- Zakaz handlu w weekendy może sprawić, że będziemy kupować mniej rzeczy, których nie potrzebujemy. Ale kupować będziemy – mówi dr Maciej Kraus.
Europa podzielona
Unia Europejska nie ma jednolitego stanowiska w sprawie zakazu handlu w niedziele. Pewne ograniczenia i regulacje wprowadziły Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Hiszpania, Włochy czy Belgia. Zakaz nie obowiązuje natomiast w Irlandii, Portugalii, Czechach, a także na Słowacji czy Litwie.
- Ograniczenia w handlu w niedziele obowiązują w większości krajów Europy Zachodniej. Są one stałym elementem tamtejszego krajobrazu społecznego i gospodarczego, co w znacznym stopniu utrudnia ocenę skutków obowiązywania tych przepisów poprzez porównanie bieżącej sytuacji ze stanem sprzed obowiązywania zakazu – analizuje Łukasz Kozłowski. - W ostatnim czasie można jednak dostrzec większą skłonność organów ustawodawczych tych państw do łagodzenia przepisów dotyczących handlu w niedziele, m.in. poprzez rozszerzanie katalogu podmiotów wyłączonych z zakazu lub scedowanie decyzji dotyczącej możliwości otwierania sklepów na władze samorządowe – dodaje.
Od zeszłego roku ograniczenia w niedzielnym handlu obowiązują również na Węgrzech, na których partia Jarosława Kaczyńskiego często się wzoruje. Rząd Viktora Orbana również chciał w ten sposób uderzyć w zagraniczne sieci handlowe, do których należy ok. 70 proc. rynku. Te jednak postawiły na sprzedaż internetową. Efekty pojawiły się od razu - w pierwszym kwartale 2015 roku ich obroty z e-handlu wzrosły o 16 proc., do wysokości 30 mld forintów (dane Wydziału Promocji Handlu i Inwestycji Budapesztu).
Propozycja, by zakazać handlu w niedziele, nie jest w Polsce niczym nowym. Rozważana była już przy okazji poprzednich rządów Prawa i Sprawiedliwości – w 2006 roku partia Jarosława Kaczyńskiego porozumiała się w tej kwestii ze swoimi ówczesnymi koalicjantami, Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną. Wtedy pomysł upadł ze względu na obawy, że usunięcie niedziel z handlowego kalendarza będzie mieć negatywny wpływ na rynek pracy i budżet państwa. Z wyliczeń dokonanych przez Ministerstwo Pracy wynikało, że całkowity zakaz handlu w niedziele oznaczałby znacznie mniejsze wpływy do budżetu – o 1,5 mld złotych – i utratę pracy dla 50-70 tys. osób. Zamiast tego rok później wprowadzony został zakaz handlu w święta (dotyczy łącznie 13 dni).
Najpierw banki, teraz sklepy
Wprowadzenie zakazu handlu w niedziele nie byłoby pierwszą znaczącą zmianą, którą PiS planuje wprowadzić w sektorze handlowym. Wcześniej rządząca partia zapowiedziała wprowadzenie podatku obrotowego od sieci wielkopowierzchniowych, który z jednej strony miałby uderzyć w duże sieci handlowe unikające w Polsce opodatkowania, a z drugiej pomóc w sfinansowaniu obietnic wyborczych (przede wszystkim programu 500 +). Z założeń Ministerstwa Finansów wynika, że budżet państwa miałby dzięki niemu zyskać ok. 3,5 mld złotych.
Nie jest jeszcze jasne, jak taki podatek miałby wyglądać (rozważane są trzy stawki podatkowe – 0,5, 1,5 i 2 proc. od obrotu – oraz stała 2-proc. stawka) ani kto dokładnie miałby go płacić (czy tylko duże sieci, czy wszystkie podmioty handlowe, włącznie z tymi, które zajmują się e-handlem).
- Zakaz handlu w niedzielę przyczyniłby się do pewnego spadku obrotów całego sektora oraz przetasowań w strukturze rynku. Podatek obrotowy nałożony na sieci handlowe wpłynąłby natomiast niekorzystnie na sytuację polskich lokalnych poddostawców, którzy jeszcze mocniej zostaliby dociśnięci przez swoich odbiorców. Częściowo zapłaciliby za to również konsumenci za sprawą wzrostu cen – ocenia Łukasz Kozłowski.
Według eksperta Pracodawców RP wprowadzenie podatku obrotowego nie rozwiąże problemu unikania opodatkowania, a objęcie podatkiem sklepów internetowych sprawiłoby, że w tym segmencie rynek zdominowałyby firmy zarejestrowane za granicą. - Dlatego też niezależnie od tego, jakie inne zmiany miałyby towarzyszyć wprowadzeniu tzw. podatku od supermarketów, należy poważnie rozważyć konsekwencje jego wejścia w życie – mówi Kozłowski.
Handel jest drugim sektorem, w którym PiS proponuje wprowadzenie gruntownych zmian, które mogą znaczącą wpłynąć na kondycję sektora. Wcześniej zrobiło to w sektorze bankowym, w którym wprowadziło podatek bankowy – wynosi 0,44 proc. wartości aktywów banków. Rząd szacuje, że wpłaty z tego tytułu sięgną ok. 6 mld zł.
http://biznes.onet.pl/wiadomosci/handel ... aci/m7b1bk